lucyfer Napisał(a):
Quote
Przypomnij sobie dawniejsze czasy i że wtedy obowiązywała zasada "filtrowania u źródła".
Czyli żeby zająć jakieś stanowisko, trzeba było spełnić określone kryteria merytoryczne.
To eliminowało z góry wiele potencjalnych późniejszych problemów. Teraz, gdy "każdy może wszystko", problemy trzeba eliminować na końcu drogi, a jak w każdym projekcie, im później problem się pojawi, tym drożej i trudniej go naprawić.
Nie bez powodu wspomniałem wyżej o korpusie służby cywilnej. Oto fragment wykazu pracowników tworzących ten korpus:
Quote
# Głównym Inspektoracie Inspekcji Handlowej,
# Urzędzie Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych,
# Biurze Nasiennictwa Leśnego
Resztę można znaleźć m.in na
Korpus służby cywilnej.
Przyznam się że ubawiłem sie setnie, czytając te zacytowane bzdety. O ile bowiem cztery pierwsze pozycje w linkowanym wykazie dotyczą głównie urzędników administracji państwowej - taka była zresztą idea utworzenia tego korpusu- to te zacytowane - skąd się tam wzięły ; jakie kryteria były brane przy zaliczaniu ich do KSC ???
Akurat jestem z wykształcenia leśnikiem, więc przyczepię się do tego ostatniego, czyli Biura Nasiennictwa Leśnego
Można o tym poczytać tutaj
BNL
Rzecz w tym że jest to grupa specjalistów, zapewne wysokiej klasy, ale mała liczebnie. Dlaczego więc została wymieniona osobno? Dlaczego do KSC nie zaliczono o wiele liczniejszej grupy nadleśniczych, leśniczych i innych pracowników związanych z lasami państwowymi ( jeszcze!).
Także inne dwie zacytowane wyżej organizacje zatrudniają specjalistów określonych zawodów ale są jedynie cząstką znacznie liczniejszej branży.
Rozpoczynając pracę zawodową ( po odbyciu stażu w leśnictwie i odsłużeniu swojego w armii) musiałem zdobywać tzw. "uprawnienia". Każde zdobyte uprawnienie upoważniało mnie do załatwiania spraw w zakresie, którego dotyczyło owo uprawnienie. Np. aby móc ustalić wartość budynku trzeba było uzyskać uprawnienia "technika szacunkowego". Więc w tym celu jechało się na miesiąc do Zakopanego, gdzie po odbytym szkoleniu zdawało się państwowy egzamin i uzyskiwało papier potwierdzający te uprawnienia. Ja zdobyłem tych uprawnień 17. Skutkiem tego było uzyskanie stopnia "starszego inspektora ekonomicznego", no i zmieniała się kategoria/stawka osobistego zaszeregowania .
Kiedy to już miałem za sobą otrzymałem z Centrali propozycję przystąpienia do tzw. "rezerwowej kadry kierowniczej" . Z grubsza oznaczało to nic innego jak możliwość przeniesienia mnie na przeciwległy koniec Polski lub w każde inne miejsce i objęcie kierownictwa placówki szczebla powiatowego. Wiązało się to z ryzykiem nawet przeprowadzki całej rodziny. Owa propozycja była z tych "nie do odrzucenia" - zainwestowano w moje wyszkolenie, na co się zresztą świadomie zgodziłem. Otrzymałem więc stosowną nominację , która zresztą jest ważna do dzisiaj - nie otrzymałem bowiem pisemnego odwołania, mimo że zlikwidowano tę grupę fachowców, w firmie nastąpiło wiele zmian ( istnieje do dzisiaj) - jednak o mnie i pozostałych członkach tej grupy ( było nas ok. 25) zapomniano.
Zgadzam się z cytowanym "filtrowaniem u źródła". Było to najczystszej wody "kolesiostwo" - z tym że ten wspierający swojego kolegę i upychającego go na jakimś stołku brał za niego odpowiedzialność. Wiedział co jego protegowany umie, znał go z różnych wcześniejszych okazji - ryzyko było niewielkie. Tym bardziej że ten protegowany czuł wobec swojego protektora respekt, wiedział że nie może zawieść jego oczekiwań.
O ile można tu mówić o honorze, to właśnie to było tym czymś wiążącym obydwie strony.
A dzisiaj - mamy rzesze wykształconych specjalistów. Ludzi naładowanych teorią po czubek głowy. Nierzadko po kilku fakultetach. Jednak ich zderzenie z rzeczywistością , z praktyką dnia codziennego bardzo często bywa bolesne. Szkoda tylko że czasami także bolesne dla zwykłego obywatela, który próbował coś załatwić, rozwiązać jakiś swój problem a ów wysoko wykwalifikowany urzędnik nie potrafił sobie z tym poradzić.
Dobrze jeszcze jeśli rzecz dotyczy kogoś wykształconego. Gorzej jeśli dzisiejsze "kolesiostwo" dotyczy kolegów partyjnych i główną zasadą, która ma zastosowanie przy obsadzaniu stanowisk jest : "mierny ale wierny".
Ponieważ partii i partyjek jest obfitość, co wybory to nowe obsadzanie stołków przy każdej takiej okazji przez inną grupę.
W przeszłości tego nie było.
PZPR, SD i ZSL - istniały sobie równolegle, nikt nikomu nie podbierał członków i nie zawsze wszystko było dla "wiodącej siły narodu". Jakoś wszyscy potrafili się dogadać, nie było zabaw w samolociki i inne takie , których ostatnio mamy dostatek.
Owe trzy partie działały w określonych środowiskach, potrafiły więc znaleźć pomiędzy swoimi członkami osoby właściwe do danego stanowiska. I jakoś nie było słychać aby jeden drugiemu coś zarzucał, oskarżał o coś....
Zapewne dochodziło gdzieś do spięć, ostrych rozmów, ale wszystko to odbywało się w zaciszach gabinetów, nie w obecności kamer; społeczeństwo niewiele wiedziało.
Tutaj mała uwaga - to wszystko znam z autopsji, z własnych doświadczeń. Tylko że moja znajomość rzeczy kończy się na szczeblu powiatu. Według mnie był to jeszcze poziom na którym sie rzeczywiście pracowało, załatwiało różne sprawy, miało się kontakt z społeczeństwem.
Województwo i Centrala - tam w większości uprawiano normalną politykę, opracowywano ideologię, teoretyzowano, reprezentowano, otwierano....