Lucyferze- argumentację, która przedstawiłeś znam bardzo dobrze. Nie wdając się w szczegóły, bo nasze wpisy za chwilę zamienią się w "traktaty o...", chcę powiedzieć, że w większości przypadków to nie były sprawy życia i śmierci, tylko wybór między konformizmem a przestrzeganiem zasad. Pomijam oczywiście tych, którzy we "władzę ludową" wierzyli.
Mam konkretne doświadczenia z tym i owym i po prostu WIEM, że szantaż nie musi oznaczać imperatywu w podejmowaniu decyzji wbrew własnej woli. Ukuł się taki mit, że ubecja nie dawała wyboru. Guzik prawda- dawała- ale nie każdy w swym wyborze miał na względzie zasady, tylko przysłowiową michę, kasę i karierę.
Owszem, nie może się od każdego oczekiwać, że będzie bohaterem, ale że będzie człowiekiem przyzwoitym - jak najbardziej się może.
Tu możesz powiedzieć: no dobrze, niektórzy swoją przyzwoitość wykazywali podpisując jakieś papierki i markując potem, że niby donoszą, podejmując "grę" z ubecją. Moim zdaniem to był tylko sposób na "wypieranie" ( pojęcie psychologiczne) ze świadomości faktu współpracy, zwłaszcza gdy po podpisaniu "papierka" nie informowało się o tym swojego otoczenia. Poza tym jakimże naiwnym człowiekiem musiał być przysłowiowy Kowalski myśląc, że przechytrzy esbecję. Nawet "niewinne" rozmowy były dla niej cennym źródłem informacji; przecież tu nie chodziło o dane o instalacjach rakietowych, tylko o nastroje w środowisku, słabostki innych, cechy charakterologiczne, małe zawiści, romanse, itp., itd. Takie rzeczy spokojniutko można wyciągnąć z delikwenta podczas błahej pogawędki.