lucyfer napisał(a):
> Masz jeszcze PJ? O innych znakach, niż informacyjne słyszał?
>
A jakie są inne? Zakazu? Informują, że nie można. Nakazu? Informują, że jest obowiązek.
> A wiesz, ile kosztuje rocznie odnawianie znaków?
Podejrzewam, że dużo, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek przedstawiał to jako główny powód likwidacji znaków.
> Na razie masz wciąż okres przyzwyczajania się ludzi do tego
> patentu, za wcześnie mówić o faktycznych wynikach.
Zgadza się, być może nawet zmniejszenie liczby wypadków to "zasługa" tego, że niektórzy boją się jeździć, więc jest luźniej na drogach.
> Owszem. Tylko że jak mój inżynier RD wpada na jakiś pomysł, to
> niestety, potem po finansowanie idzie do starosty albo
> wojewody.
Co racja to racja, całą śmietankę spijają politycy, którzy dzierżą kasę.
> To się zdecyduj - chesz mieć drogi publiczne, czy tory
> wyścigowe? Bo dalszy ciąg Twojej argumentacji wskazuje, że
> jednak tory.
Powiem, czego nie chcę mieć: dróg, po których jeżdżą samochody 30km/h, bo kierowcy nie są w, hm.., najlepszej kondycji. Jak się zdarzy jeden czy dwa takie samochody to nie ma problemu, ale ruch drogowy powinien być konstruowany pod kątem ludzi pełnosprawnych, a nie inwalidów. To inwalidzi mają się dostosowywać na drodze do zachowań ludzi pełnosprawnych, a nie odwrotnie.
> > No to w ruchu drogowym chodzi o jechanie po swoim pasie, czy
> > raczej o bezkolizyjne wyminięcie innego uczestnika ruchu?
>
> A nie widzisz, że jedno z drugim się może wiązać?
Może, ale jechanie po swoim pasie nie gwarantuje bezkolizyjnego wyminięcia. Celem jest wyminięcie, a nie stosowanie się do przepisów, one są tylko wskazówką, jakich zachowań innych uczestników ruchu należy się spodziewać.
> A nie na odwrót? Świecą tak - _/, więc im dalej od pobocza, tym
> do wyższej wysokości oświetlają to, co się na nim znajduje.
Chodziło mi o coś takiego (cytat z jakiegoś forum):
"chodzi o to ze normalnie w europie lewe swiatlo ma mniejszy zasieg niz prawe, prawe oswieca dodatkowo pobocze a lewe nie moze oslepiac tych z naprzeciwka wiec swieci "krocej", w usa swiatla sa symetryczne czyli kazda strona swieci na ta sama odleglosc, pobocze z prawej strony jest dobrze oswietlone ale wg europejskich przepisów lewe swiatlo swieci za daleko i przeszkadza innym... dziwny przepis wg mnie ale tak jest i tyle."
> Nie jest - mówimy o normalnym zyciu normalnych ludzi.
Kłopot w tym, że tendencja jest raczej taka, żeby dostosowywać przepisy do ludzi bardziej ułomnych (światła mijania całą dobę, ograniczenie prędkości na terenie zabudowanym do 50 km/h). czyli takie równanie w dół.
> Nikt go nie zwolni, za to na świecie za to, że w kogoś
> wjedziesz tylko dlatego "że miałem pierwszeństwo" będziesz miał
> spore klopoty.
Jakbyś w Polsce nie hamował i w kogoś wjechał, to pewnie zostałoby to uznane za współsprawstwo.
> > Prowadzenie samochodu jest dla ludzi pełnosprawnych,
>
> Nieprawda.
No racja, węch czy smak niezbędny nie jest. Ale jednak do prowadzenia samochodu jakieś minimum sprawności jest wymagane. Samochodów dla inwalidów na ogół nie produkuje się, ale je dla nich przystosowuje.
> I dlatego na drogach publicznych stosuje się przepisy i
> ograniczenia dostosowujące styl jazdy do średniego kierowcy w
> średnim samochodzie...
A ponieważ średnia się obniża, to widać efekty. Tak samo jak z obniżaniem poziomu matur: matura musi być taka sama dla wszystkich, ale przecież debile też muszą mieć szansę zdać, więc poziom leci w dół.
>..., a nie do młodego napaleńca w
> szpachlowozie. Bo niezdążenie z ucieczką przed pajacem, który
> łamie wszystkie zasady zdrowego rozsądku "bo muszą mi zjechać z
> drogi" nie jest żadną tryfa ulgową, a okolicznością obciążającą
> szaleńca.
A dlaczego, skoro ma pierwszeństwo? Czy wykorzystywanie swoich praw jest bezprawne? Jedna rzecz to ocena prawna, a druga to ocena moralna.
> Kilka lat temu facet, który w Niemczech bawił się
> szybkim podjeżdżaniem pod tyły samochodów, ktore "dostatecznie
> szybko" mu nie zjeżdżały z pasa, dostał kilkuletni wyrok i
> stracił PJ, bo babka jadąca z malymi dziećmi, przerażona
> widokiem nadlatującego z tyłu ponad 200 km/h na długich i z
> klaksonem, wypadła na pas rozdzielający i się pokiereszowała.
A za co go skazali?
> > Jak ktoś jest pod wpływem alkoholu, czyli ma
> > ograniczoną sprawność i refleks, to jakoś nikt nie traktuje
> > tego jako okoliczność łagodzącą. Wsiadanie do samochodu, gdy
> ma
> > się ograniczoną zdolność ruchową to sprowadzanie
> > niebezpieczeństwa na innych użytkowników ruchu. I to
> świadome!
>
> Ciekawe.
Co jest ciekawe? Mój szwagier jest kaleką, chodzi o kulach, na nogach bez podparcia nie ustoi. I jeździ samochodem (całkiem sprawnie, chyba nawet lepiej ode mnie). Pytanie tylko, czy jak nagle nogi odmówią mu posłuszeństwa, nie będzie mógł wcisnąć hamulca i dojdzie do tragedii, to powiesz "Zdarza się", czy raczej uznasz, że zachowuje się jak nieodpowiedzialny dzieciak?
> Czyli powinien jeździć jak Formuła 0 wśród szaleńców Formuły I?
>
Powinien jeździć tak, żeby nie sprowadzać zagrożenia. Jeśli to wymaga od niego umiejętności na poziomie Formuły 1 to jego problem.
> Próbowałeś kiedyś wezwać drogówkę do stluczki na parking
> supermarketu? Spróbuj. Generalnie odmawiają przyjazdu,
> twierdząc, że jest to teren prywatny. Nie mają racji, bo nawet
> jeżeli nie obowiązuje tam PRD, to doszło do uszkodzenia mienia
> i obowiązuje kw, kk i kc.
Nie próbowałem, bo nie miałem potrzeby. Ale prawo jest takie, jak napisałem. Jego egzekucja (czy raczej jej brak) nie ma tutaj nic do rzeczy.
> Oczywiście. Najechanie na pas nie wywołuje żadnych ujemnych
> skutków, poza przypomnieniem "burczeniem", że jedziesz po
> pasie.
Chodziło mi o to, że jeśli ktoś ma obowiązek jechać swoim pasem, to nie znaczy jeszcze, że tak będzie. Nawet jak są te znaczniki (nie wiem jak to się nazywa) wtopione w asfalt, to czasami po prostu musisz wjechać na nieswój pas i inni powinni byc na dobrą sprawę na to przygotowani. Oczywiście nie wpadać od razu w paranoję, ale też nie jechać tak, jakby się jechało samemu pustą drogą. A najwyraźniej niektórzy traktują przepisy drogowe jako coś, co fizycznie powstrzyma innych przed wjechaniem na ich pas.