Zgadza się, twórcy tego pomysłu nie wzięli pod uwagę dynamiki rozwoju Inernetu i tego, że im oprogramowanie wycieknie.
Ale kontratakują - już kilku producentów dziala tak, że ASO nie mają żadnego oprogramowania - samochód podłączany jest do prostego terminala (dumb terminal), który pełni wyłącznie role interfejsu elektrycznego i logicznego między nim, a Internetem. I cała diagnostyka jest dokonywana przez centralny komputer producenta (a raczej któryś z regionalnych), zaś jej wyniki odsyłane do terminala. Dla producentów ma to dodatkową zaletę, że zapewnia "synchronizację" wersji oprogramowania bez konieczności dopilnowywania ich instalacji w ASO, pomijając utrudnienie dla hakerów.
Z kolei z hakerami jest jeden problem prawny - jeżeli nie daj co gość zrobi błąd i samochód stanie Ci dęba (z bolesnymi konsekwencjami), nie bardzo masz się z kim prawować. Tak długo, jak oprogramowanie i jego modyfikacja nie będą miały bezposredniego wplywu na bezpieczeństwo jazdy, można się w to bawić.
One good turn deserves another