Jakie państwo, tacy tłumacze:
Dyplomy UJ błędnie tłumaczone na angielski
"....Katarzyna Pilitowska, rzeczniczka prasowa uczelni. Tłumaczyła też, że opóźnienia wynikają z fatalnych szablonów, przygotowanych przez nieobeznanych z polskim systemem edukacji native speakerów, wynajętych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej i Sportu jeszcze za rządów SLD. Według tej wersji tytuł "pielęgniarka położna" przetłumaczono jako "wiejska babka do odbierania porodów w polu"."
No i wyłażą kompleksy i fascynacja zachodem. Co to znaczy, native speaker? Angielski górnik też będzie native speakerem, co wcale nie oznacza, że będzie znał angielską terminologię medyczną.
"Dodaje też, że choć anglojęzyczni pracodawcy osłupieją na widok słowa "licencjat", ci władający francuskim zrozumieją to nawet na korzyść absolwenta. - Jest wiele terminów określających stopień wykształcenia. W wielu przypadkach polski "licencjat" może oznaczać znacznie więcej niż jego francuski odpowiednik."
O tak, jeżeli władają francuskim. To tak, jak my możemy "na korzyść zrozumieć coś po czesku".
No i jak widać z artykułu, polskie tytuły naukowe (szczególnie te wyższe, osób które decydowały o tym kretyniźmie), mogą też znaczyć znacznie mniej, niż ich światowe odpowiedniki
A już co kogo obchodzi, który rząd za to jest winny? To tak, jakby się zastanawiać jaką różnicę robi przejechanemu pieszemu marka samochodu, który go zabił, czy nazwa ulicy, na której go potrącono.
Ale polska to jest kraj... kraj wielkich jaj, więc chyba tu już nic więcej nie może zdziwić.
One good turn deserves another