Dwa dni temu kupowałem w Carrefourze na Powst. Śląskich żelazko i deskę do prasowania. I tu zaczęły się schody: za deskę mogłem zapłacić przy "ogólnej" kasie, ale za żelazko przy oddzielnej dla sprzętu AGD ( dodaję, że obie te rzeczy kupiłem w tej dużej samoobsługowej hali na drugim poziomie). Zapłaciłem za deskę, ale pani z kasy musiała zawołać ochroniarza, żeby cos tam spisał z mojego rachunku za żelazko, a ja musiałem to podpisać. ( Przecież miałem już dowód zapłaty!). Potem jeszcze musiałem pójść do innego stanowiska po odbiór gwarancji.
Towarzysząca mi przyjaciółka była tym zdumiona. Często jezdzi do Belgii, Anglii i w ogóle dużo jezdzi po świecie, i mówi, że czegos takiego tam nie ma. Głośno wyrażała przy tym swoje niezadowolenie. Ja z kolei chyba rozumiem czemu u nas tak jest- i tak właśnie jej tłumaczyłem- że, niestety, Polacy to w dużej mierze naród złodziei i kombinatorów, więc po to się "wydziwia" i robi tyle kontroli, żeby nie wynosili towarów ze sklepu.
Poza tym ochrona też pewnie dostaje po kieszeni za kazdy skradzione przedmioty, stąd ma jeszcze "swoją" kontrolę.
Mimo wszystko jest to smutne. I żenujące.
Co o tym myślicie?