Cha! onego czasu, jeszcze za "komuny", mój mąż leciał samolotem z W-wy do Gdańska. Przed wejściem do samolotu zadzwonił: WSIADAM! Obliczyłam czas, a łatwe to było, wsiadłam w autko i jadę na Rębiechowo. Akurat przyleciał samolot z w-wy, tłum ludzi, delegacje, kwiaty, wrzawa.... Ludzie sie rozeszli, światła pogasły.....a do obliczonego przeze mnie terminu było jakieś 15 min. A była to godz około 21 wieczorem, a więc już zmierzchalo. Zrobiło się pustawo, nerw mnie chwycił. Podchodzę więc do sennego faceta w uniformie lotniczym i pytam o samolot z w-wy. Facet oczy wybałuszył i mówi: właśnie przyleciał. Ja zaś wiem, że to na pewno nie ten, więc mówię, że następny. A on na to cały zaniepokojony: ten był dziś ostatni. Ożeszty!! Panie! mówię, przecież jeszcze jeden leci! Polazł na zaplecze sprawdzić i mówi, że TEN BYŁ OSTATNI. Swiatła już całkiem zgasły, sala sie zrobiła pusta. A ja , jak ten uparty osioł: przeciez cudów nie ma, skoro wyleciał, to za godzinę musi być. Facet juz zaczął się niecierpliwić, gdy nagle coś nam zawarczało nad głową, światła zaczęły się zapalać. Samolot z W-wy kołował nad lotniskiem! Okazało się, że to był samolot lecący tylko wówczas, gdy byli ochotnicy. A lotnisko nie zostało powiadomione przez Okęcie!!!
Przysięgam dręgam na babskie sumienie, na koci ślip, na w lipie dziurkę!!Nie zmyślam. To się działo naprawdę. Jak w koszmarnym snie.