Jak dotąd w polskich warunkach zawsze tańszy byl gaz. Używałem w Paryżu kuchni, w której dwa palniki były gazowe, a dwa elektryczne. W zasadzie wielkiej różnicy w czasie nie było, natomiast bylo inne zjawisko, szczególnie niebezpieczne, gdy ktoś ma w domu dzieci. Po zgaszeniu gazu fajerka i ruszt stygną w miarę szybko, zaś płyta elektryczna stygla kilkadziesiąt minut. Piszę o klasycznej płycie elektrycznej, takiej jak w starych polskich kuchenkach jedno- czy dwupłytkowych. Być może nowoczesne halogenowe stygną szybciej.
U siebie stosuję rozwiązanie pośrednie - mam kuchnię gazową, ale także elektryczny czajnik, tak że mogę zagotować tylko tyle wody ile mi trzeba (a nie starym polskim zwyczajem cały czajnik na jeden kubek herbaty czy kawy). I wtedy gotuje się błyskawicznie.
Drugim probleme w Polsce przy kuchenkach elektrycznych jest moc przyłącza energetycznego. Te kuchnie biorą minimum miedzy 2 a 3,5 kW, nawet do 5 kW przy pełnym obciążeniu, a w Polsce w starszych blokach moc przyłącza bywała mniejsza, do dziś pod Warszawą zakłady energetyczne dają po 3 kW na domek jednorodzinny. We Francji minimalna moc przyłącza figurująca w tabelach wynosiła 3,5 kW (nawet na mieszkanie), a w praktyce minimum stosowane to bylo 7 kW, właśnie ze względu na powszechność kuchni elektrycznych i elektrycznego (d)ogrzewania pomieszczeń. Na domki jednorodzinne typowo przydzielano po 30 kW. A u nas dalej jak za socjalizmu nie mogą zrozumieć, że ludzie chcą od nich prąd kupować i za niego płacić.
Dodatkowa przyszłościowa sprawa - jeżelibyś myślał nad klimatyzacją, pamiętaj, że żre ona więcej prądu niż elektryczne ogrzewanie, tak że też trzeba uwzględnić to w przydziale mocy (jeżeli się technicznie da).
One good turn deserves another