Witam.
Dawno tu nic nie pisalem, wiec w koncu trzeba cos "skrobnac".
Bedac dzisiaj w jednym z warszawskich "supermarketow sportowych" zauwazylem cos ciekawego.
Przymierzajac koszulke zobaczylem, ze "patrzy sie" na mnie jedna z kamer. Kamera jest w takim miejscu, ze widzi co sie dzieje w zamknietej przymierzalni. Patrzac w lustro dokladnie widac kamere, wiec kamera widzi nas...
Wychodzac ze sklepu poprosilem o rozmowe z dyrektorem, oczywiscie go nie bylo, wiec rozmawialem z jakas "Pania kierownik".
Powiedzialem niemilej Pani, ze lamia prawo ogladac przebierajacych sie ludzi. Pani mi powiedziala ze kamera nie widzi co sie dzieje w srodku. Powiedzialem, ze dla mnie prostego czlowieka sprawa jest prosta, ja widze kamere (obiektyw "patrzy" mi sie prosto w oczy...) to kamera widzi mnie. Dostalem odpowiedz, ze niemozliwe i musze uwierzyc, ze kamera "nie ogarnia" wnetrza. No to w takim razie poprosilem o udowodnienie tego. Oczywiscie okazalo sie to niemozliwe, bo obraz z kamery moga ogladac tylko ochroniarze...
Sprawa dla mnie jest co najmniej dziwna. Bedac w przymierzalni dokladnie widzialem, ze kamera jest skierowana prosto na mnie, jednak "kierowniczka" nie dala sie przekonac, nawet nie chciala ze mna pojsc do tej przymierzalni...
Moze mi ktos wyjasnic jak nalezy postapic w takiej sytuacji? Kiedy jestem pewny, ze ktos mnie podglada a nie moge tego sprawdzic?
Zastanawialem sie czy czy nie pomogla by tu policja...
licze na odpowiedzi
pozdrawiam!
