W podobny sposób zamordowano jeden ze wspanialszych rajdów samochodowych na świecie - East African Safari Rallye.
Był wyjątkowy w tym, że oprócz umiejętności kierowców i pojazdów, o wygranej w dużym stopniu decydowało szczęście, a bliżej - siły natury. Suche wąskie koryto, które na treningu dawało się przejechać z dużą prędkością bez problemu, w porze deszczowej w ciągu kilku godzin potrafiło się przemienić w szeroką na 20 metrów i ostro rwącą rzekę, głęboką też na kilka. I ci którzy zdążyli przed kumulacją, przejeżdżali, a reszta zostawała, o ile czegoś nie wymyśliła. A pomysły bywały rodem z McGyvera - od skoków górą w ten sposób, że samochód już po drugiej stronie łączono liną z tym przed rzeką i "skakał" w stylu szybowca holowanego na linie (która w razie niepowodzenia służyła do wyciągnięcia go z nurtu, choć nie zawsze pojazd się nadawał do dalszej jazdy), do pomysłu bodaj Sandro Munariego, który usiłował Lancią Stratos przejechać po dnie, wyposażywszy ją w pobór powietrza z .... wnętrza kabiny. Nie przewidział tylko, jak szybko silnik je zassie i uciekali z tonącego pojazdu, który potem linami i kilkoma rajdówkami wyciągaliśmy.
Ale przede wszystkim to był to piękny pokaz współpracy ludzi, w dużym stopniu dobrej woli, bo całe zaplecze techniczno-organizacyjne rajdu było organizowane społecznie - przez osoby dające swoją pracę i umiejętności, oraz firmy nieodpłatnie wypożyczające namioty, radiostacje, gaśnice i inne wyposażenie.
Niestety w latach 80 przyszła wszechobecna komercja, GPSy, radiotelefony i telemetria i skończyła się piękna przygoda, zaczął się komercyjny wyścig finansowo techniczny. Ostatecznie rajd umarł. A z czasem powymierali też i najstarsi safaryjczycy, z przerażeniem i obrzydzeniem patrzący, co się wyrabia z rajdem, w którym byli od zawsze.
Jakiś czas temu w innej postaci ożywiła go grupka miłośników. Ale na zasadzie retro - żadnych współczesnych bajerów technicznych, a samochody nie młodsze niż z 1975 roku. Ale to już poza klasyfikacją FIA.
One good turn deserves another